niedziela, 21 lutego 2016

Historia nieprzyjaciela zwanego trądzikiem, part I.

Cześć dziewczyny!

Dzisiaj będzie temat trochę z innej beczki. Postanowiłyśmy napisać posta na temat, który dotyczy wielu z nas. Jedna z nas przeszła wieloletnią walkę z trądzikiem, w czasie której podejmowane były mniej lub bardziej udane, interwencje dermatologiczne. I to właśnie o tym chcemy Wam dzisiaj opowiedzieć. Pragniemy jednocześnie zaznaczyć, że żadna z nas nie jest lekarzem, a nasze sugestie mogą jedynie posłużyć którejś z Was w obraniu właściwej drogi, aby podjąć skuteczną walkę z tym problemem.

Przyczyny trądziku mogą być bardzo różne - od niewłaściwej pielęgnacji, przez zakażenia bakteryjne skóry, aż po problemy hormonalne. Czytajcie dalej a dowiecie się, co u mnie odkryto jako przyczynę, po blisko 12 latach uporczywej walki. 

Na początek opowiem Wam, kiedy i w jakich okolicznościach rozpoczął się u mnie problem. Było to 14 lat temu, kiedy to w wieku lat 11 odkryłam w szkolnej toalecie, że dostałam pierwszą miesiączkę. Początkowo oczywiście nic się nie działo, jednak z nadejściem kolejnej pojawiły się również na mojej twarzy pierwsze wypryski. Były to głównie zaskórniki, powszechnie zwane wągrami, a także ropne stany zapalne skóry.

Pamiętam, że jako 11 letnia dziewczynka nie przykładałam zbyt dużej wagi do tego problemu. W tamtym czasie miałam też duże problemy z przetłuszczającymi się włosami, jednak moi bliscy zrzucili to na karb okresu dojrzewania. Pielęgnacja ograniczała się do używania szamponu Fructis Garniera do włosów przetłuszczających się (który z czasem spowodował u mnie łupież) a do twarzy używałam żelu Garniera z serii Czysta skóra. Okazyjnie w ruch wprawiana była także tubka Benzacne, po której jednak nie zauważałam specjalnych rezultatów.

Lata mijały, trądzik nie. Będąc w gimnazjum problem był już bardzo poważny. Zaczęły się pojawiać podskórne twarde gulki. Do tego stopnia, że miałam tak ściągnięte czoło, że potrafiłam płakać schylając głowę, bo odczuwałam taki ból. W domu zapadła decyzja - idziemy do dermatologa. Lekarka była bardzo miła, jednak nie zleciła żadnych badań. Zapisała mi kremy apteczne, w tym te z serii Vichy a w celu nawilżania Biodermę Hydrabio Legere (ten krem okazał się akurat świetny i w późniejszych latach lubiłam do niego wracać). Dodatkowo dostałam płyny zamówione w aptece, którymi przemywałam skórę na twarzy i plecach, gdzie problem też się nasilił. 

Upłynęło kilka miesięcy, nie zauważyłam żadnej różnicy poza wzmożoną suchością skóry na skutek kuracji. Wówczas, będąc w 1 klasie liceum uznałam, że udam się do ginekologa i poproszę o przepisanie hormonów. Chęć podjęcia próby leczenia problemu w ten sposób, odnalazłam oczywiście w internecie, gdzie wiele dziewczyn rozwodziło się nad poprawą stanu skóry wraz z przyjmowaniem hormonów. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Podstawowe badania - cytologia plus morfologia i już byłam zadowoloną posiadaczką recepty z trzema zapisanymi na niej opakowaniami Cyprestu. 

Opis producenta: Ciężka postać trądziku przebiegającego z łojotokiem lub bez, opornego na długotrwałe leczenie antybiotykami doustnymi lub nadmierne owłosienie, owłosienie typu męskiego u kobiet. 1 tabl. drażowana zawiera 2 mg octanu cyproteronu i 0,035 mg etynyloestradiolu. Preparat zawiera laktozę i sacharozę.

Pomyśłałam, że to coś dla mnie. Lekarz, który mi to przepisywał nie miał wówczas pojęcia jak trafnie dobrał mi leki, choć całkiem przypadkowo. Jednak o jednej rzeczy zapomniał mi wspomnieć. Po kilku miesiącach przyjmowania leku nastąpił sukces - wszystkie stany zapalne zaczęły znikać, także zaskórniki zamknięte i otwarte. Po pół roku cieszyłam się idealną skórą, jako że nie miałam też nigdy tendencji do wyciskania pryszczy, to nie pozostały  mi żadne blizny. Byłam zachwycona. 

Upłynęło kilka lat, poszłam na 1 rok wymarzonych studiów. I...coś się zaczęło dziać. Pojawiły się pierwsze zmiany, głównie na żuchwie i w okolicach brody, ale bardzo nasilone. Straciłam całkowicie pewność siebie, chodziłam w chuście, która zasłaniała mi problematyczny obszar. Tym razem oczywiście podeszłam do problemu już z większą rozwagą i szybko udałam się do dermatologa. Przepisano mi wówczas antybiotyki, nie pamiętam w tej chwili kolejności, ale przeszłam przez kurację tetracykliną, doksycykliną doustnie, miejscowo Zinnat, Acne-Derm, Epiduo (retinoid) i masę innych maści/kremów/żeli aptecznych. I nic. Kompletnie nic.

Zrobiłam wówczas mały research i okazało się, że hormony, które wówczas przyjmowałam przez kilka lat, można przyjmować maksymalnie 2 lata, a najlepszym rozwiązaniem jest przyjmowanie tych leków do wyleczenia schorzenia plus jeszcze przez kilka miesięcy po ustąpieniu objawów. I to jest właściwa kuracja tym lekiem. Dermatolog postanowił wówczas, że odstawiamy te hormony, że gospodarka musi się uregulować a organizm oczyścić. 

Minęło kilka kolejnych miesięcy i nieudanych prób leczenia. Wykonano mi także antybiogram ze wskazaniem na antybiotyki, na które "mój" szczep bakterii jest najbardziej wrażliwy. (Czasem warto je wykonać, kiedy inne leczenie zawodzi. Najprawdopodobniej będzie to szczep bakterii zwany Propionibacterium acnes, typowy dla trądziku. Jednak w niektórych przypadkach trądzik może wywoływać gronkowiec złocisty i wówczas to badanie może się okazać pomocne). Padło na amoksycyklinę - po tygodniu przyjmowania dostałam na nią silne uczulenie w postaci pokrzywki. Kolejna nieudana próba - byłam załamana. Wykonałam także badania hormonalne. Jeżeli któraś z Was byłaby zainteresowana wykonaniem takich badań to podaje nazwy hormonów, których zaburzenie może być przyczyną trądziku i warto zbadać ich poziom:
-testosteron
-testosteron wolny
-Androstendion
-Prolaktyna
-DHEA-SO4
Wydałam na te wszystkie badania kupę pieniędzy, ale wszystkie wyniki były w normie. Wówczas dermatolog załamał ręce i zapadła decyzja, że sięgamy po najcięższy kaliber leków - retinoidy doustne. 

Kurację rozpoczęłam od Aknenorminu, w najniższej dawce 10mg, która była sukcesywnie zwiększana z powodu braku rezultatów. Cierpiałam z powodu skutków ubocznych - popękane i niekiedy krwawiące usta oraz skóra na twarzy, suchość włosów. Ale postanowiłam to przetrwać dla efektów. Niestety - po 3 miesiącach przyjmowania tego leku w dawce 40mg na dobę wyglądała tak:





Zdjęcia pokazują moje obydwa policzki. Jak widać zmiany poza żuchwę przeniosły się również na policzki. Dermatolog na wizycie stwierdził, że odstawiamy natychmiastowo i próbujemy uspokoić ogromne zmiany ropne przy pomocy antybiotyków. Jako, że możliwości leczenia w moim przypadku zostały raczej wyczerpane uznano w konsultacji z innymi dermatologami, że zostanie mi wprowadzony Izotek, czyli kolejne retinoid doustny. Może wydaje się to bezsensowne, bo przecież substancja czynna jest ta sama, co w Aknenorminine, który tak straszliwie zaostrzył mój stan. Jednak lekarz powiedział, że różnice w działaniu mogą nawet powodować substancje towarzyszące. 

W tamtym czasie byłam już tak zdesperowana, że było mi wszystko jedno. I wówczas nastąpił cud. Po 2 tygodniach przyjmowania Izoteku w dawce 20mg na dobę wszystkie zmiany zaczęły się zasklepiać, skóra się wyciszyła, nowe zmiany nie powstawały. 



Jak widać na fotografii nadal wyglądało to kiepsko, jednak wówczas były to już w zasadzie plamy, do których zawsze miałam tendencję i plama po pojedynczym pryszczu potrafiła mi się utrzymywać kilka miesięcy. Po pół roku przyjmowania izoteku na mojej twarzy nie było już żadnych zmian. Przyjmowałam go jeszcze przez 2 miesiące w małych dawkach, kilka tabletek 10mg na tydzień. 

Tutaj chciałabym zaznaczyć jakie wystąpiły u mnie skutki uboczne przy okazji tej kuracji: poza wspomnianą wyżej suchością skóry doszło do wypadanie włosów, struktura moich włosów całkowicie się zmieniła - z włosów normalnych i średnioporowatych stały się wysokoporowate, cienkie, zniszczone na całej długości, z czym walczę do dnia dzisiejszego. Dodatkowo zmagałam się z depresją, częściowo na skutek swojego wyglądu, a częściowo z powodu tego, że te leki niestety potęgują lub wręcz mogą wywołać stany depresyjne. Zaznaczę również, że izotretynoina ma działanie wczesnoporonne, dlatego tak ważne jest, aby w czasie kuracji się zabezpieczać lub przyjmować równolegle tabletki antykoncepcyjne. Dlatego jeżeli nie macie ciężkiej, opornej na inne możliwości leczenia, postaci trądziku to gra jest niewarta zachodu. Zbyt dużo można stracić.

Po roku cieszenia się gładką skórą problem na powrót się pojawił. Chyba nie muszę Wam mówić, jak bardzo byłam załamana z tego powodu. Jednak tym razem postawiłam na innego lekarza. Udałam się do endokrynologa. Ze szczegółami przedstawiłam mu swoją historię leczenia i zmagania się z trądzikiem. Zapadła diagnoza, że są to problemy hormonalne. Początkowo myślałam, że trafiłam na jakiegoś niewyedukowanego lekarza, no bo jak to trądzik o podłożu hormonalnym, skoro wszystkie moje badania są ok. I wtedy lekarz wytłumaczył mi, że cierpię na trądzik androgenny na poziomie mieszków włosowych, dlatego jest oporny na konwencjonalne leczenie, dlatego nie wychodzą mi zaburzenia w poziomie hormonów w surowicy krwi i dlatego zadziałał na mnie Cyprest, kiedy byłam nastolatką. Ginekolog, u którego byłam będąc nastolatką, przypadkiem przepisał mi hormony, które są dedykowane mojemu problemowi. Niestety, w tym przypadku można leczyć trądzik objawowo za pomocą różnych maści i kremów, jednak on zawsze będzie. Jedynym rozwiązaniem jest kuracja hormonalna. Dlatego też wówczas wróciłam do Cyprestu i diagnoza się potwierdziła, a moja gładka skóra powróciła. 



Obecnie moja skóra wygląda tak - zdarza się, że coś się jeszcze pojawi i mam sporą tendencję do zapychania. Mam skórę mieszana w kierunku tłustej z suchymi partiami. Niestety po aknenorminie i głębokich stanach zapalnych pozostały mi blizny i nierówności skóry. W następnym poście, części 2 mojej historii, opowiem Wam o tym, jaką obecnie stosuje pielęgnację z uwagi na predyspozycje skóry do trądziku, jak o nią dbam, jak poradziłam sobie z plamami, które mogliście zobaczyć na zdjęciach powyżej i jak obecnie wygląda moja skóra przy zastosowaniu właściwie dobranego podkładu. 

Post ten ma na celu jedynie wskazanie Wam drogi właściwego leczenia, jakie kroki należy podjąć i jakie wykonać badania, aby radzić sobie z problemem. Konieczne jednak jest udanie się do specjalisty, który dobierze Wam odpowiednią kurację. Należy pamiętać również o odpowiedniej diecie, bogatej w owoce i warzywa oraz spożywaniu dużej ilości wody mineralnej. W zależności od przyczyny trądziku drogi leczenia mogą być różne. W przypadku niewłaściwej pielęgnacji (pamiętajmy, że tłustą skórę też trzeba nawilżać!) możemy sami powodować problem. Czasami wystarczy oczyszczenie zatkanych porów i w tym celu pomogą nam kosmetyki dostępne w aptekach dedykowane skórze trądzikowej. Ale kiedy problem leży gdzie indziej, drogie kremy mogą jedynie pomóc ukoić czy uspokoić skórę, jednak jest to tylko działanie na objawy, a nie na przyczynę. Dlatego tak ważne jest wykonanie badań - czasem trądzik bywa skutkiem ubocznym towarzyszącym występowaniu poważnych chorób. W kosmetykach starajmy się unikać parafiny, która może zapychać naszą i tak już skłonną do tego skórę, SLS i SLES-ów. Stawiajmy na naturalną pielęgnację o maksymalnie krótkich składach. Ale o tym więcej w części 2 :)

środa, 10 lutego 2016

Make me bio - krem różany Garden Roses



Cześć dziewczyny!

Dzisiaj na blogu recenzja kremu marki kosmetycznej, która w ostatnim czasie stała się szalenie popularna wśród kobiet w każdym wieku. Mowa tu o polskiej firmie Make me bio, która w swojej ofercie posiada kosmetyki dedykowane kobietom o skórze normalnej, problematycznej (tłustej i mieszanej), suchej i wrażliwej oraz dojrzałej. Poszerzający się asortyment wzbogacił się w ostatnim czasie o olejki pielęgnujące do twarzy, kosmetyki do włosów oraz pielęgnacji ciała. 

Kremy tej marki zamknięte są w pięknych szklanych słoiczkach, co sprawia, że używa się ich z jeszcze większą przyjemnością :) Z tego tez powodu będą świetnym pomysłem na prezent dla bliskiej osoby. Ceny kremów wahają się od 44 do 79zł. Możemy je też często nabyć w cenach promocyjnych i ładnych zestawach, co zawsze wyjdzie nas parę złotych taniej.



Dzisiaj pod lupą znalazł się krem Garden Roses, czyli krem różany do skóry suchej i wrażliwej. Według opisu producenta jest to krem, który:

Wyjątkowy krem intensywnie nawilżający do codziennej pielęgnacji skóry. Starannie wybrane naturalne olejki z całego świata skutecznie nawilżą i odżywią suchą i wrażliwą skórę: olej z orzechów macadamia z Australii jest jednym z najlepszych olejów regenerujących skórę, masło mango z Indii ma właściwości zmiękczające i odbudowuje naskórek, olej ze słodkich migdałów tłoczony na zimno z Europy i olejek jojoba z Ameryki doskonale nawilżają i chronią skórę. Natomiast roża i woda z kwiatu geranium ukoją i odświeżą Twoją skórę. Lekka konsystencja i różany zapach sprawią, że pokochasz codzienną pielęgnację!

Skład: Rosa Damascena (Rose) Flower Water, Pelargonium Asperum (Geranium) Flower Water, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter, Macadamia Ternifolia (Macadamia Nut) Seed Oil, Cetearyl Glucoside, Glyceryl Monostearate, Glycerin, Cetyl Alcohol,Tocopherol (Vitamin E), Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, Dehydroacetic Acid, Rosa Damascena (Rose) Flower Oil.



Zastanówmy się teraz, czy na pewno wszystkie obietnice, które składa nam producent, zostały spełnione? Pierwsze wrażenie zapach: jedna z nas go pokochała, druga znienawidziła. Pachnie bardzo intensywnie różami, osoby, które nie przepadają za intensywnymi różanymi tonami mogą mieć z nim problem:) Na szczęście zapach nie jest zbyt długo wyczuwalny na skórze. Konsystencja, ze względu na skład, jest bogata i gęsta. Przypomina trochę masełko, jednak przyjemnie rozprowadza się na skórze. 

Ładnie nawilża, koi ściągnięcie skóry. Po jego użyciu skóra jest mięciutka i gładka. Nie zapycha, co może być istotną informacją dla dziewczyn, które mają skórę problematyczną z tendencją do powstawania niedoskonałości. Dodatkowo jest bardzo wydajny - starczy na co najmniej kilka miesięcy codziennego stosowania. Z uwagi na treściwą konsystencją stosowałyśmy go głównie na noc i w tej roli sprawdzał się super. Jedna z nas używała go też przy porannej pielęgnacji skóry podrażnionej maściami na bazie pochodnej witaminy A i wówczas wchłaniał się szybciutko, jednak niekoniecznie radził sobie z większymi podrażnieniami i suchymi skórkami. 



Świetnie współgrał z pianką Eco Lab, której recenzja pojawiła się u nas jakiś czas temu na blogu. Mamy też pozytywne wrażenia związane z peelingiem migdałowym firmy Make Me Bio, ale o tym innym razem:)



Podsumowując - krem sprawdza się zarówno u cer mieszanych, jak i wrażliwych. Ładnie nawilża, nie zaognia skóry z niedoskonałościami. Świetny do codziennej pielęgnacji. Polecamy! :)

sobota, 30 stycznia 2016

Kultowe kosmetyki do pielęgnacji ust

Każda z nas ma w swojej torebce zazwyczaj kilka balsamów do ust (a może tylko my jesteśmy takie szalone?;)). Kosztują niewiele, a ich używanie sprawia wiele komfortu. Nie tylko mogą nawilżyć usta, upiększyć ich wygląd, ale także zregenerować podrażnioną skórę.

Jednym z takich kosmetyków jest Carmex - występuje pod postacią sztyftu, w tubce oraz w słoiczku. My preferujemy wersję w sztyfcie. Ma specyficzne opakowanie, które większości osób przywodzi na myśl tubkę szkolnego kleju, jednak my wybaczamy mu wygląd ze względu na działanie :) Daje ładny, naturalny efekt na ustach i powoduje uczucie lekkiego mrowienia dzięki mentolowi w składzie. Poradzi sobie z suchymi skórkami, spierzchniętymi ustami a nawet z zajadami! Sprawdza się w każdej sytuacji ;) Producent oferuje nam kilka wariantów zapachowych (wanilia, wiśnia, limonka), ale my jesteśmy fankami oryginalnej receptury. Kosztuje ~9zł i można go nabyć w większości drogerii.

Skład: Petrolatum, Lanolin, Cetyl Esters, Paraffin, Theobroma Cacao Seed Butter, Cera Alba, Camphor, Menthol, Salicylic Acid, Vanillin, Parfum, Hydroxycitronellal, Limonene, Linalool, Geraniol, Citronellol




Przy wyborze dobrego kosmetyku do pielęgnacji ust warto zwrócić uwagę na firmę, która jakiś czas temu wkroczyła szturmem na polski rynek i podbija serca wielu kosmetykomaniaczek. Mowa o firmie Sylveco, która oferuję nam gamę naturalnych kosmetyków z dodatkami wyciągów z roślin. 

Pomadka brzozowa z betuliną ma wręcz bajkowy skład, dodatkowo wszystkie składniki są naturalne. Ma dość specyficzny zapach, który miłośniczką słodkich owocowych zapachów na ustach może nie przypaść do gustu. Jednak jeżeli chodzi o jej właściwości, to spełnia swoje zadanie. Nie ma tak lepkiej konsystencji jak Carmex, ładnie prezentuje się na ustach i przyjemnie nawilża. Jest to świetny kosmetyk do codziennego stosowania. Cena ~10zł. 

Skład: Masło karite (shea), Wosk pszczeli, Olej sojowy, Olej z wiesiołka, Masło kakaowe, Betulina, Wosk carnauba.




Innym kultowym kosmetykiem jest popularny Eos, który oferuje nam szeroką gamę kolorów i zapachów. Umieszczony w słodkiej kolorowej kuleczce, jest wdzięcznym kosmetykiem każdej kobiecej torebki. Ładnie nawilża i pielęgnuje usta. Jednak na pewno nie poradzi sobie tak jak Carmex z większym podrażnieniem. Za to sprawdzi się na co dzień, szczególnie kiedy jesteśmy fankami słodkich gadżetów, a nasze  usta są w dobrej kondycji.
Kosztuje ~25zł, można go nabyć w wybranych drogeriach (np. Pigment w Krakowie) i kupić w wielu drogeriach internetowych.

Skład: (wersja Sweet Mint) Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Beeswax/Cera Alba (Cire D`abeille), Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Mentha Piperita (Peppermint) Oil, Butyrospermum Parkii (Shea Butter)*, Stevia Rebaudiana Leaf/Stem Extract, Tocopherol, Limonene, Linalool




Kolejnym z recenzowanych kosmetyków, który dla Was wybrałyśmy, jest masełko Nivea. Występuje ono w kilku wersjach zapachowych i jest zamknięte w małym słoiczku. Wygląda całkiem uroczo, ale gdy przychodzi nam do jego użytkowania czar pryska. Opakowanie ciężko jest otworzyć, lepka konsystencja powoduje konieczność każdorazowego użycia chusteczki po jego aplikacji, dodatkowo jest to wyjątkowo niehigieniczny sposób aplikacji i może stanowić problem dla dziewczyn mających awersję do bakterii :) 

Jeżeli chodzi o sam produkt to wersja waniliowa i malinowa bardzo ładnie pachną (ta malinowa przywodzi nam na myśl zapach budyniu z dzieciństwa:)) , delikatnie nawilża - raczej nie zdecydowałybyśmy się na ponowny zakup. Skład przy Sylveco też wypada bladziutko. Cena ~10zł.

Skład: Cera Microcristallina, Paraffinum Liquidum, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Aqua, Glycerin, Glyceryl Glucoside, BHT, Aroma, CI 77891, CI 77492



Na sam koniec zostawiłyśmy balsamik z firmy Avon. Jest to uniwersalny balsam dedykowany przesuszonym miejscom na ciele. Zatem możemy go użyć do ust, kolan, łokci, nada się też do smarowania suchych skórek wokół paznokci. Ma bardzo przyjemny zapach, ładnie nawilża i zmiękcza. Produkt godny polecenia i warty przetestowania :) Jedynym minusem jest aplikacja, jak w przypadku masełka nivea. Koszt ~10zł.

Nie zapomnijcie też o tych starych, sprawdzonych i w dodatku najtańszych sposobach na ratunek naszych ust! Świetnie sprawdza się w tej roli wazelina (np. ta z firmy Ziaja za ~3zł!) posmarowana na noc grubą warstwą czyni cuda z suchymi skórkami. Kolejnym tanim rozwiązaniem jest maść z witaminą A - koszt podobny, działanie równie dobre. I stary sprawdzony domowy sposób  - miód. Stosowany regularnie przez kilka dni przyniesie ulgę i zmiękczy nasze usta, w dodatku kto by się oparł tej słodkiej nagrodzie na sam koniec! :) 

Double Wear, czyli o co tyle szumu?

Cześć dziewczyny,

przychodzimy do Was po długiej przerwie z nowym postem. Na szczęście tytuł inżyniera mamy obydwie obronione, więc możemy się skupić na przekazywaniu Wam  nowych recenzji! ;)


Dzisiaj recenzja znanego wszystkim Double Wear z Estee Lauder. Testy mamy za sobą, a recenzować będziemy kolor 1N1 i 1N2. Każda dziewczyna, która niezdrowo uwielbia kosmetyki kiedyś miała z nim styczność:) Pytanie, czy szał wokół niego jest uzasadniony?







Opis producenta: Ciepło, wilgoć, intensywna aktywność, to nie ma znaczenia! Pewna jego działania i pewna siebie od rana do wieczora. Dzięki długotrwałej i niezmiennej formule SPF 10, podkład Double Wear gwarantuje perfekcyjną cerę i świeżą skórę przez cały dzień. 15 godzin trwałości, jest odporny na ciepło i wilgoć. Komfortowy, nietłusty, niezmieniający się, kontroluje nadmiar wydzielanego sebum. Do jakiego rodzaju makijażu? Wyjątkowa obietnica: Długotrwały efekt. Nieskazitelny efekt. Długotrwały makijaż ust, oczu i twarzy. Od teraz, Twój look pod koniec dnia nie zmieni się. Formuła Double Wear jest ekstremalnie długotrwała, ultra komfortowa i ultra świetlista. 

Praca, wieczorne wyjścia weekend, podkład Double Wear wtapia się w Twoją skórę i daje nienaganny rezultat. 

SkładWater Purified (Aqua Purificata), Cyclopentapentasiloxane, Trimethylsiloxyloxysilicate, Titanium Dioxide, Butylene Glycol, Tribehehenin, PEG/PPG-20/20 Dimethithicone, Sorbitan Sesquioleate, Magnesium Sulfate, Tocopheryl Acetate, Phetaphenyl Trimethicone, Polcone, Polymethylsil sesquioxquioxane, Methicone, Laureth-7, Xanthan Gum, Alumimina, BHT, Sodium Dehydroacedroacetate, Imidazolidinyl Urea, Chloroxylenol, Phenoxyenoxyethanol [+/- (may contain) iron oxides (CI 77491, CI 77499), MCA, Titanium Dioxide (CI 77891)]





Poza rozmaitymi drogeriami internetowymi, stacjonarnie możemy nabyć go w Sephorze w regularnej cenie ~180zł. Kolor 1N1 Ivory Nude jest kolorem najjaśniejszym, 1N2 zdecydowanie wpada przy nim w żółć, ale również jest odcieniem dedykowanym do jasnych karnacji. 


Krycie możemy ocenić na bardzo dobre, oczywiście można poziom krycia wzmocnić dokładając kolejną warstwę, ale przy tym podkładzie tego nie polecamy :). Można zauważyć, że ma on raczej lejącą konsystencję, ale podczas nakładania staje się "tępa", ciężko się z nim współpracuje. Dobra baza dająca poślizg jest według nas koniecznością. Świetnie sprawdzi się dla osób z tłustą/mieszaną/normalną skórą, które mają coś do ukrycia. Dla skóry suchej go nie polecamy, szczególnie jeżeli w obrębie buzi mamy suche skórki - strasznie je podkreśla! Wykończenie jest ładne, matowe. 


Jedna z nas używała go w czasie, kiedy na buzi panował istny chaos spowodowany zaburzeniami hormonalnymi - dla osób szukających dobrego krycia będzie świetny, dodatkowo nie zapycha.

Jednak nie rekomendujemy go do używania na co dzień - jest on zbyt ciężki, obciąża buzie. Sprawdzi się świetnie na większe wyjścia i specjalne okazje, gdy zależy nam na trwałości makijażu i ładnym efekcie na zdjęciach. 

Do codziennego makijażu, gdy nie mamy większych problemów z cerą, polecamy coś bardziej lekkiego - my jesteśmy fankami Bourjois 123 Perfect Foundation odcień 51 light vanilla (Martyna) i Lancome Taint Idole Ultra odcień 010 (Aga).  Ich recenzja na pewno wkrótce pojawi się na naszym blogu :)


A jakie są Wasze ulubione podkłady? :)